(R)ewolucja na drogach
Po Europie jeździ aktualnie około miliona aut elektrycznych. W Polsce mamy osiągnąć ten stan w ciągu dziesięciu najbliższych lat.
Taka wizja została zaprezentowana w 2016 roku przez Ministerstwo Energii na konferencji pt.: „Założenia planu rozwoju elektromobilności w Polsce” zorganizowanej na Politechnice Warszawskiej .
W roku 2018 pojawiła się w konsekwencji Ustawa o Elektromobilności jako przejaw dostosowania do prawa unijnego, ale przede wszystkim do zmieniającego się świata.
Ma być wprowadzona opłata emisyjna która ma zasilić Fundusz Niskoemisyjnego Transportu. Stąd mają być wypłacane pieniądze dla nabywców aut elektrycznych- 25 tys. zł za sztukę.
A jak kwestie ekonomiczne wyglądają z punktu widzenia potencjalnego polskiego nabywcy?
Nie trzeba wielu sił na kalkulacje
Polski Związek Przemysłu Motoryzacyjnego, na podstawie wstępnych danych Centralnej Ewidencji Pojazdów, ogłosił, że w całej grupie aut zarejestrowanych od początku 2018 rokujest 2,4 tys. hybryd (skok o 93,5% w odniesieniu do ubiegłego roku) oraz 98 sztuk aut elektrycznych (wzrost o 1%)
W naszym kraju wszystkie nowinki przyjmują się od lat znakomicie. Późno, w stosunku do państw zachodnich wystartowaliśmy z nowymi technologiami. Ale właśnie dlatego w wielu dziedzinach jesteśmy do przodu. Jak choćby w dostępności i jakości połączeń internetowych czy telefonii komórkowej.
Można powiedzieć, że strzał był późniejszy, ale za to bloki startowe nowsze.
Wydaje się jednak, że z autami idzie jakoś powoli. Nabywamy ich coraz więcej, praktycznie każdego stać na auto. Ale są to przeważnie stare, smrodzące używki zza zachodniej granicy, które reanimowane są u nas za wszelką cenę. Wyjaśnienie tego stanu rzeczy jest dość proste…Cytując klasyka-:„Ekonomia, głupcze!” Na nic nam znaczenie drugiego słowa na „E”- o ekologii, tak jak o dzieleniu się przysłowiowym chlebem z innymi można mówić dopiero od pewnego pułapu finansowego.
Nie jesteśmy, co prawda, tak bardzo odosobnieni w swoich przemyśleniach okołoportfelowych. Niemcy, czyli jak by nie było największy europejski rynek motoryzacyjny, nie mogą pochwalić się nadmiernym entuzjazmem w kwestii nabywania aut elektrycznych.
Co prawda nasi zachodni sąsiedzi są na drugim miejscu w rankingu sprzedaży aut tego typu (zaraz po Norwegii)- w pierwszym półroczu 2018 roku nastąpił wzrost o ok. 12 tys., czyli ok 52 proc. w porównaniu z I półroczem 2017 r. Jednak patrząc na potencjał tego rynku, nie jest to żaden niesamowity skok.
Od 02.07.2016 roku działa tam program pozwalający na dopłaty do aut elektrycznych i hybryd typu plug-in. Czy nasi zachodni sąsiedzi zaczęli szturmować salony z takimi samochodami? Otóż, nie. Do końca sierpnia 2018 roku wpłynęło 75338 wniosków o wypłatę premii za zakup auta nisko emisyjnego. W tym kraju Volkswagen sprzedaje niewiele mniej aut o tradycyjnym napędzie… w ciągu miesiąca.
Jak widać koszt auta hybrydowego czy elektrycznego jest zbyt wysoki i w ogólnym rozrachunku subwencja staje się po prostu nieistotna dla dobrze kalkujących sąsiadów zza Odry.
O tym, że wygrywa przede wszystkim ekonomia widać na przykładzie europejskiego lidera w zakupie aut nisko emisyjnych- Norwegii. Tam proces przestawiania się na auta o napędzie elektrycznym, to szereg wieloletnich i konsekwentnych działań. Począwszy od 1990 roku kiedy państwo zaprzestało pobierania cła na elektryki, poprzez zniesienie opłat za poruszanie się po drogach i parkowanie, aż do zwolnienia z 25 % podatku VAT. I to nie tylko w przypadku zakupu, ale również (od 2015 roku) leasingu samochodu elektrycznego. Dlatego dziś mieszkańcy kraju pięknych fiordów mają się czym pochwalić- w marcu 2017 roku auta elektryczne i hybrydy stanowiły 51,4 % wszystkich nowych aut tam sprzedanych.
Czyli przed Polską długa droga? Na pewno tak. Jednak można wyciągnąć wnioski z doświadczeń innych. Rzecz jasna, że nie przeniesiemy rozwiązań 1:1. Ale jesteśmy w innym momencie rozwoju technologicznego niż kraje zachodnie kiedyś. W innym też miejscu jest ludzka świadomość co do zagrożeń dla środowiska związanych z poruszaniem się przy pomocy tradycyjnych źródeł napędu. Należy to wykorzystać.
Jeśli nie chcesz mojej zguby, własne gniazdko daj mi luby
Komisja Europejska zaproponowała, żeby od 2025 r. deweloperzy obowiązkowo instalowali okablowanie do ładowarek elektrycznych przy wszystkich miejscach postojowych. Chodzi o miejsca naziemne i w garażach podziemnych budynków mieszkalnych.
Jeszcze kilka lat temu naładowanie telefonu przed wyjazdem z domu było absolutna koniecznością, jeżeli chcieliśmy mieć pewność, że będziemy mogli rozmawiać w trasie.
Dziś jest więcej możliwości zasilenia baterii urządzeń mobilnych w miejscach publicznych, niejako w drodze. Istnieje też możliwość doładowywania baterii w trakcie jazdy samochodem.
A jak jest właśnie z „tankowaniem” prądem naszego auta?
Większość z nas nie mieszka w domu jednorodzinnym, gdzie możliwość ładowania jest bardziej realna. W bloku czy kamienicy z własne miejsce parkiingowe też nie jest standardem. Nawet jeśli jesteśmy tymi szczęśliwcami, to i tak nie ma gdzie się podłączyć. Nikt nie będzie zrzucał z okna i ciągnął przez dziesiątki metrów kabla.
Po za tym producenci elektrowozów przestrzegają przed używaniem ogólnodostępnych przedłużaczy, ponieważ mogą one stopić się w trakcie pracy.
Na bardzo niewielu osiedlach (i to raczej na tych najnowszych) jest możliwość napełnienia akumulatora. Są inne problemy do rozwiązania.
Ma się to jednak zmienić. W myśl dyrektywy unijnej w sprawie efektywności energetycznej, do 2025 r. biurowce i centra handlowe mają być wyposażone w ładowarki do samochodów elektrycznych. A w budynkach mieszkalnych deweloperzy będą musieli przygotować odpowiednią infrastrukturę do ich instalacji. Według przepisów co dziesiąte miejsce parkingowe ma być wyposażone w gniazdko.
Tankowanie kilowatów w trasie
Jak wynika z raportu Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów ACEA 76 % punktów ładowania w Unii Europejskiej znajduje się w… czterech krajach..
Oczywiście w miarę rozwoju tego sektora gospodarki, infrastruktura ładowania będzie się rozrastać. Ale dziś, przy obecnej ilości punktów,w których jest to możliwe, trzeba się bardzo starannie przygotować się o trasy.
W Polsce Ustawa o Elektromobilności ma umożliwić rozrost sieci tego typu usług. Regulacje w niej zawarte mają umożliwić powstanie 400 tzw. szybkich ładowarek i 4000 wolnych. I to do końca roku 2020. Czas pokaże jak to w praktyce będzie wyglądało.
Duże koncerny paliwowe już zauważyły nowe możliwości i idą w kierunku rozbudowy sieci tego typu na swoich stacjach benzynowych. W najbliższym czasie jeden z nich ma uruchomić dwanaście stacji ładowania na trasie Warszawa- Trójmiasto. Za stolicy będzie więc można już bez obaw wyruszyć nad Bałtyk.
Istnieje też możliwość podłączenia się przy niektórych sklepach wielkopowierzchniowych. Na razie nie pobierają one opłat za to, słusznie traktując takie rozwiązanie jako zachętę dla swoich klientów.
Coś więc dzieje się dobrego w tym kierunku.
Ekologiczna konieczność?
Do wytwarzania prądu w naszym kraju używamy przede wszystkim elektrowni węglowych. Pozyskujemy w ten sposób 80% energii.
Jako kraj wytwarzamy też za mało prądu, kupujemy go, aby uzupełnić niedobory. W ubiegłym roku kupiliśmy prąd za około 400 milionów złotych
W pierwszym odruchu można by więc zapytać: to gdzie ta ekologia? Bo jeśli do ładowania pojazdów zeroemisyjnych musimy wyprodukować jeszcze więcej prądu w sposób nieekologiczny, to gdzie sens takiego działania?
Nie od dziś wiadomo, że spalanie węgla jest jedną z najbardziej zanieczyszczających środowisko metod produkcji energii. Także samo wydobycie węgla ma negatywny wpływ na przyrodę niszcząc całe ekosystemy. Chociażby poprzez degradację zasobów wodnych w danym rejonie.
Trzeba jednak pamiętać, że używając pojazdów o napędzie elektrycznym pobieramy z już istniejącego źródła i nie zanieczyszczamy środowiska po raz drugi spalinami. Choć ideałem byłoby czerpanie wyłącznie z odnawialnych źródeł energii, to na razie daleko nam do tego.
W ogólnym rozrachunku trzeba by dokupić i tak drogiego już prądu, aby móc poruszać się po drogach. Czy gra jest warta świeczki?
Wiele osób wskazuje też na to, że akumulatory używane w pojazdach elektrycznych są bardzo drogie w produkcji, ciężkie i zawierają mnóstwo substancji szkodliwych. Pojawiają się też pytania o eksploatację baterii i jej utylizację.
Przy próbach odpowiedzi mogą się pojawić wnioski, które niekoniecznie przechylą szalę na stronę pojazdów zwanych ekologicznymi.
Zdrowy rozsądek, ale i wiara w przyszłość
„Energia elektryczna jest wszechobecna w nieograniczonych ilościach i może zasilać maszynerię świata bez potrzeby węgla, gazu czy innych paliw.” (Nikola Tesla)
Ideałem byłoby czerpanie zasilania do aut (i nie tylko) z tego co daje otaczający nas świat, bez potrzeby dalszego degradowania środowiska. Na przykład pojazdy napędzane fotowoltaiką. Wkrótce pierwszy z takich samochodów ma trafić do seryjnej produkcji.
A gdyby tak w naszych drogach płynął prąd, który może naładować nasze auto? Brzmi to jak science fiction, ale trwają zaawansowane prace nad indukcyjnym ładowaniem pojazdów elektrycznych podczas jazdy. Akumulator byłby tylko potrzebny kiedy wjeżdżamy na taką drogę i kiedy z niej zjeżdżamy. Nie rozwiązuje to oczywiście problemu źródła energii potrzebnego do tego przedsięwzięcia.
Gdy pod koniec XIX w. zaczęto budować pierwsze sieci elektroenergetyczne, cała armia sceptyków wieszczyła, że położenie takiej ilości kabli w każdym domu jest niemożliwe. Czy w tamtych czasach ludzie mogli wyobrazić sobie, że teraz nie jesteśmy już w stanie funkcjonować bez oplatających nas kabli?
Ale może nam, ludziom współczesnym uda się jednak otworzyć na niemożliwą do spełnienia dzisiaj wizją? A wtedy jutro stanie się rzeczywistością.